Mecz,
który na zawsze zapisał się w naszej historii. Mecz, który był
najważniejszym w ostatniej dekadzie. Mecz, który dał Łódzkiemu Klubowi
Sportowemu drugi, historyczny tytuł mistrzowski. KSZO – ŁKS 0:1 w 1998
roku…
„Dokładnie po 40 latach piłkarze Łódzkiego
Klubu Sportowego zostali po raz drugi mistrzami Polski. Brawa, jeszcze
raz brawa i gratulacje. Superzłoty, albowiem mistrzowski gol Tomasza
Wieszczyckiego w 52 minucie.”
Warszawa, poniedziałek 8 czerwca 1998 r.
ŁKS MISTRZEM JEST!
KSZO Ostrowiec Św. – ŁKS Łódź 0:1 (0:0)
[fot. - Bohaterowie sprzed 11 lat - od lewej
Grzegorz Krysiak, Tomasz Kłos, Tomasz Wieszczycki
i Rafał Niżnik. Mistrzowie Polski 1998]
Bramka: Wieszczycki ’52. Sędziowali Grzesiczek (9) jako główny oraz Lis i Kosmala (Katowice). Widzów: 6215.
KSZO:
Jojko 8 – Stokowiec 5, Nocoń 7, Jop 5 – Graba 5, Bilski 5, Budka 6,
Develous 6, Lasocki 4 – Solnica 4 (’70 Maj), Żelazowski (’76
Misiewicz).Trener : Jan Makowiecki 7.
ŁKS:
Wyparło 9 – Pawlak 7, Bendkowski 9, Kłos 6 – Jakubowski 5,
Wyciszkiewicz 5, Niżnik 5 (’85 Krysiak), Kos 6, Darlington 9 – Rodrigo
Carbone (’39 Wieszczycki 7), Trzeciak 5. Trener: Marek Dziuba 9 i
Ryszard Polak.
Żółta kartka: Niżnik (ŁKS).
Ostrowiec
Św., 6.6. Tuż po zakończeniu spotkania trener gości Marek Dziuba o mało
nie zemdlał. Ryszard Polak z niedowierzaniem drapał się po głowie.
Natomiast Brazylijczyk Rodrigo Carbone popisał się temperamentem godnym
południowca i wiadro wody zostało wylane na „Dziubola”. Wszyscy radośnie
skakali tak, jakby pod nogami mieli rozpaloną do białości blachę. Czy
można było się dziwić? „Rycerze Wiosny” czekali na ten tytuł 40 lat!
Antoni Ptak, niczym młodzieniaszek, przeskoczył ogrodzenie przeznaczone
dla „vipów” i znalazł się wśród piłkarzy. Pofrunął do góry i następnie
udzielał wywiadów…
Łódzcy
piłkarze – z czym nie kryli się po meczu – byli oczarowani przyjęciem
przez kibiców i działaczy ostrowieckiego klubu. „Jak długo gram w piłkę
nożną nie spotkałem takiego zachowania kibiców, I to przeciwników. Po
ostatnim gwizdku sędziego, czego nie ukrywam, łzy stanęły mi w oczach.
Dopiero wtedy poczułem, że jesteśmy mistrzami Polski. Człowiek
„dochrapał” się takiego zaszczytu w 36 roku życia! To wprost niemożliwe.
Ktoś mi wepchnął do ręki wiązankę kwiatów i czułem na sobie oddech
przyjaznego dla nas grona miejscowych kibiców. Po prostu dziękuję im za
to. Szkoda jedynie, że w przyszłym sezonie nie będziemy mogli jeszcze
raz przyjechać do tego miasta. Wielka szkoda.” Tyle Witold Bendkowski.
Znakomicie
prowadzący zawody spiker razem z miejscowymi kibicami odśpiewali hymn
KSZO, a wszyscy na pięknie położonym obiekcie „odgrażali” się, że
niedługo znów znajdą się w gronie pierwszoligowców. I to bardzo możliwe.
A potem rozpoczęło się spotkanie. Gospodarze rzucili się do szturmu,
tak jakby wierzyli w to, że potrafią rzucić na kolana prawie już mistrza
Polski. Niektórzy przebąkiwali, że zostali w odpowiedni sposób
„zdopingowani” przez stołeczną Polonię. Myślę, że jednak bardziej
chodziło o piłkarski prestiż. Sukces nad najlepszą drużyną w kraju
miałby swoją wymowę. Nic więc dziwnego, że łódzcy defensorzy bardzo
dobrze kierowani przez Bendkowskiego, raz po raz ocierali pot z czoła. –
W pewnym momencie nie wiedziałem co robić. Dokonać zmiany, czy też nie?
Bendkowski wyglądał tak, jak bokser, który otrzymał silny cios w
podbródek. Jest to jednak „piłkarski twardziel”! Wystarczyła minuta, by
doszedł do siebie, wrócił na boisko i biegał za piłką tak, jakby nic się
nie stało – mówił po zakończonym spotkaniu Dziuba.
Przypadek,
o którym wspominał łódzki szkoleniowiec miał miejsce w czwartej
minucie. Na polu karnym gości zderzyli się w powietrzu Bogusław Wyparło i
Libero ŁKS. Najbardziej poszkodowany był stoper łódzkiej jedenastki,
który stracił… ząb. Niektórzy zrezygnowaliby z gry, ale nie „Witia”.
Pokazał młodym jak się walczy. A tymczasem gospodarze nie żartowali.
Grali niemalże, jak w transie. Atak za atakiem i najbardziej dawał się
we znaki przeciwnikom Ebot Develous, który zdaniem miejscowych kibiców
przerósł sam siebie. Wychodził ze skóry Tomasz Żelazowski, który – nie
obrażając zawodników spadkowicza – gdyby znalazł się w lepszym
piłkarskim otoczeniu o wiele więcej by zdziałał. W 27 minucie znalazł
się przed pustą bramką, lecz niestety potknął się na piłce, w efekcie za
słabo kopnięta nie trafiła do celu, bowiem kapitan ŁKS Rafał Pawlak
wybił ją z linii bramkowej. Łodzianie umiejętnie skracali pole gry i tym
wybili rywali z konceptu. Dobrze grający Benedykt Nocoń („Panie
wzięliśmy go za grosze z czwartej ligi” – mówili miejscowi kibice)
wspomagał kolegów z linii ofensywnych i strzały z dystansu tego
piłkarza, mimo że niecelne, miały swoją wymowę. Podopieczni Marka Dziuby
i Ryszarda Polaka kontratakowali, a Janusz Jojko – ulubieniec
tamtejszych kibiców – mógł się również wykazać swoim bramkarskim
kunsztem.
W
przerwie, w szatni ŁKS nastąpiła „burza mózgów”. Nie z tego tytułu, że
łodzianie grali źle. Zapomnieli jak należy karcić przeciwników, którzy w
zapamiętaniu atakowali bramkę Wyparły, niemalże bez zabezpieczenia
własnego przedpola. Poskutkowało. W 52 minucie meczu „Rycerze Wiosny”
zostali (jak się potem okazało) mistrzami Polski. Członek reprezentacji
Nigerii, notabene jeden z najlepszych piłkarzy spotkania, Omodiagbe
Darlington wielkimi susami ruszył do przodu. „Zostawił na plecach”
obrońców, podał w tempo do Tomasza Wieszczyckiego. I stało się. Goście
prowadzili 1:0. I w tym momencie nie był ważny wynik ligowej
konfrontacji z Warszawy, w którym Widzew ogrywał Polonię.
Mecz
nabrał rumieńców. Mimo niesamowitego upału oglądaliśmy wiele bardzo
dobrych akcji. Nikt nie chciał ustąpić pola. Nie grano pod publiczność.
Po prostu „grano w piłkę”. Dużo spięć podbramkowych, a w głównej roli
„Wieszczu”, który zmienił Brazylijczyka Rodrigo Carbone, znanego
ostatnio z tego, że przed derby Łodzi wyciął sobie na włosach z tyłu
głowy serce i trzy literki „ŁKS”. W Ostrowcu oryginalna fryzura została
„zamazana”.
Po
końcowym gwizdku sędziego nikt nie opuścił miejsc. Miejscowi działacze
oraz kibice bili brawo. Chwała im za to! Może kiedyś również na swoim
obiekcie będą świętowali taki sukces! W szatni szampan lał się za
szampanem! Zbigniew Wyciszkiewicz zdzierał gardło. To jego trzeci tytuł
mistrzowski i jest rekordzistą! „Sagan” potrząsał kulą i razem z
kolegami wyśpiewywał: „Ole, Ole mistrzem ŁKS”. W niedzielę, w południe
przybyli do posiadłości Antoniego Ptaka przedstawiciele Auxerre z
trenerem Guy Rouxem w sprawie transferu Tomasza Kłosa. Rozpoczął się
wykup zawodników mistrza Polski? A kto będzie grał w Lidze
Mistrzów?...
Feta po powrocie
Za
piłkarzami ŁKS jadącymi na decydujący mecz do Ostrowca Świętokrzyskiego
pojechało, jak podawała prasa, 120 samochodów i autokary. Kibice biało –
czerwono – białych przez całe spotkanie głośno i bez przerwy
dopingowali swoich ulubieńców, a gdy bramkę strzelił Wieszczycki i
podbiegł do sympatyków ŁKS, łodzianie oszaleli z radości. Takiego
wybuchu szału w łódzkich sercach nie było od 1958 roku. A szaleli nie
tylko ci, którzy byli z zawodnikami w Ostrowcu, ale i cała Łódź
słuchająca relacji w radiu i trzęsąca się w nerwach.
Wreszcie
arbiter zagwizdał po raz ostatni, a Miasto Włókniarzy wyskoczyło w
górę. Ile popłynęło łez, nikt dziś nie jest w stanie sobie już
wyobrazić…
Piłkarze
fetowali tytuł wraz z tysiącem fanów, a potem wszyscy wrócili do Łodzi.
Na stadionie przy al. Unii Lubelskiej 2 czekały, mimo bardzo późnej
pory, kolejne dwa tysiące osób. Wiwatujący tłum porwał zawodników,
trenerów, cały sztab i działaczy do hali ŁKS. Tam śpiewano przez wiele
godzin i w kółko ciągle to samo: „Sto lat”, „Mistrzem Polski ŁKS”, „Kto
Mistrzem jest? Kto Mistrzem jest? Oczywiście, że ŁKS!”…
Kto to pamięta, kto to przeżył, ten bez względu na wszystko, pozostanie Ełkaesiakiem do końca życia.
Łzy, radości łzy.
Z
Tomaszem Wieszczyckim rozmawiał po meczu dziennikarz TVP. Popularny
„Wieszczu”, wychowany nieopodal stadionu ŁKS, zawsze podkreślający swe
przywiązanie do biało – czerwono – białych barw nie krył wzruszenia.
Decydujący gol strzelony przez niego, to swoisty symbol.
- Panie Tomku, ŁKS został Mistrzem Polski.
- Tak…
- Czym dla pana jest ten tytuł?
-
Spełnieniem chyba największego marzenia w życiu. Ja się wychowałem na
ŁKS-ie. To dla mnie coś bardzo ważnego, może najważniejszego.
- Czy ma pan zamiar się popłakać…?
-
Nie wiem, przepraszam… Ale to naprawdę wyjątkowa chwila. Długo na to
czekaliśmy. Cieszę się, że tytuł wreszcie wrócił do Łodzi…
Budowaliśmy, budowaliśmy…
W
szatni ŁKS po meczu z KSZO wrzało! Szampan lał się strumieniami, co
rusz w górę frunął kolejny trener i piłkarze. Najgłośniej śpiewał...
Rafał Pawlak, wychowanek ŁKS, kapitan zespołu, który potem postanowił
szukać szczęścia gdzie indziej…
Ale
wtedy, cieszyli się wszyscy. Gratulował zespołowi Antoni Ptak.
Kierownik drużyny Marek Łopiński na twarzy był już niemalże purpurowy od
nerwów. Podobnie Dziuba i Polak.
Przemówił
także Tomasz Cebula, zawodnik, który długo walczył o sukces dla ŁKS -
był jednym z tych, któremu odebrano pięć lat wcześniej tytuł
wicemistrzowski. „Cebulowy” bardzo wzruszony powiedział:
- Razem z Witkiem Bendkowskim budowaliśmy… Budowaliśmy… I wybudowaliśmy!!!
ŁKS na ustach całej Polski
O
sukcesie piłkarzy Łódzkiego Klubu Sportowego rzecz jasna pisała prasa w
całej Polsce. Nie tylko po tym meczu, ale również wcześniej i potem.
Oto kilka tytułów prasowych z mistrzowskiego dla Łodzi sezonu 1997/1998:
„Czapki z głów przed liderem. To wygrywa ŁKS” (po wyjazdowym sukcesie z Pogonią Szczecin 2:1)
„ŁKS oćwiczył Petrę” (ŁKS wygrywa 5:0 z Petrochemią)
„ŁKS: Apetyt rośnie” (po zwycięstwie 4:2 w Lubinie z Zagłębiem)
„Prawdziwi Rycerze Wiosny” (po zwycięstwie w stolicy z Polonią 3:0)
„ŁKS poza zasięgiem” (3:1 ze Stomilem Olsztyn)
„ŁKS najbliżej konfitur” (W Łodzi przegrała też Amica Wronki 2:0)
„W lidze po zawodach. ŁKS mrozi szampany!” (Cudowna, historyczna wiktoria z Legią 3:0 – na trybunach komplet!)
„ŁKS Mistrzem jest!” (Z cytowanego powyżej artykułu)
Czy wiesz, że:
-
ŁKS przed sezonem 97/98 miał być w opinii nie tylko futbolowych
specjalistów, ale i nawet działaczy ŁKS – „Trzecią siłą polskiej piłki”
po Legii Warszawa i Widzewie. Okazało się, że był PIERWSZĄ! Drużyna
powstawała, można by rzec, spontanicznie – przed sezonem w ostatniej
chwili dojechał m.in. Zbigniew Wyciszkiewicz, w rundzie wiosennej –
Tomasz Wieszczycki i jeszcze kilku innych. Problemów było co nie miara –
jednym z najpoważniejszych była kontuzja Marka Saganowskiego, której
napastnik nabawił się w wypadku motocyklowym. Ale ŁKS pokazał klasę i
tak. Był po prostu najrówniej i najlepiej grającym zespołem w tamtym
sezonie.
-
W ostatnim meczu sezonu ŁKS nieoczekiwanie uległ na własnym boisku
Lechowi Poznań 0:2. Nikt się jednak tym nie przejmował. Ulica
Piotrkowska, począwszy od Placu Wolności była biało – czerwono –biała:
rozśpiewana i roztańczona.
-
ŁKS w eliminacjach Ligi Mistrzów najpierw poradził sobie z mistrzem
Azerbejdżanu – Kjapazem Gandża (4:1 i 3:1), a potem uległ legendarnemu
Manchesterowi United (0:2 i 0:0). Łodzianie byli jedyną drużyną, który
na własnym boisku zatrzymała słynnych Anglików. Podopieczni sir Alexa
Fergusona wygrali wszystkie, poza tym jednym, spotkania wyjazdowe i
sięgnęli po Puchar Mistrzów.
- Na taki sukces Ełkaesiacy czekali 40 lat. Obyśmy my, nie musieli czekać tak długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz