ŁKS
dokonał w niedzielę w Zabrzu naprawdę huzarskiej sztuki. Trzeba bowiem
przyznać, że utrata przez Łodzian pierwszej bramki (w 30 minucie gry)
poszła w parze z utratą środkowego obrońcy Wlazłego, który już do końca
spotkania nie grał. I właśnie w dziesiątkę ŁKS strzelił pięć bramek
odnosząc wysokie zwycięstwo, tak wysokie, że trudno je osiągnąć nieraz w
pełnym składzie ze znacznie słabszym przeciwnikiem.
Łodzianie
potrafią grać z Górnikiem: drużyna z Zabrza leży im wyjątkowo i w
zeszłym roku ŁKS bardzo łatwo zainkasował te punkty. Ale na Śląsku
sądzono, że po zmianach personalnych w napadzie Górnika historia już się nie powtórzy, przynajmniej na własnym boisku w Zabrzu. A tym czasem powtórzyła się i to w znacznie gorszych rozmiarach.
Pierwsze
minuty meczu nakazywały liczyć się z Łodzianami, którzy wyszli
absolutnie ofensywnie nastawieni. Napastnicy ŁKS-u nie zwlekali ze
strzałami i oddawali je z każdej odległości. Już w 2 minucie kąśliwy
strzał Kowalca trafił w słupek. Upłynęło dobrych kilka minut zanim
Górnik wyrównał grę. Jednak od razu można było zauważyć, że napad
gospodarzy nie wykazuje takiego zdecydowania co analogiczna linia gości.
Rzuca się w oczy mało pomysłowa gra Górnika, który z upodobaniem
atakuje lewą stroną, ani myśląc o przerzucie piłki
na prawą flankę. W 30 minucie Pohl otrzymał jedną z niewielu piłek i
scentrował. Szczurzyński elegancko wyskoczył do górnej piłki, jednak ta
wyślizgnęła mu się z rąk. Stoczyli o nią ostrą walkę Lentner i Wlazły.
Piłka wpadła do siatki, obaj zawodnicy pozostali na ziemi. Wlazły doznał
dość poważnej kontuzji. Stracił przytomność. Został zniesiony z
boiska.
Wszyscy za jednego
W
sporcie często bywają psychologiczne, zaskakujące momenty. Dziesięciu, a
właściwie dziewięciu łódzkich piłkarzy rozdzieliło między sobą z
naddatkiem pracę jaką wykonywał Wlazły. Pozycję środkowego obrońcy zajął
Szczepański, a do pomocy wrócił Grzywocz. Po kilku minutach naporu
gospodarzy zdekompletowany ŁKS wyrównał grę i energicznie zaczął
atakować.
Jeden za wszystkich
Przełomowym
punktem spotkania była 43 minuta gry. Najpierw Baran dobił główką
centrę Kowalca, a w chwilę później strzelił piękną bramkę, przejmując
podanie Soporka. Zdekompletowany ŁKS udał się do szatni prowadząc 2:1.
Pozostała jeszcze druga połowa meczu. Ambitny Wlazły zgłosił gotowość
uczestnictwa w tym ciężkim meczu, jednak lekarz i trener sprzeciwili się
temu. Mecz w Zabrzu był pięknym benefisem strzeleckim Stanisława
Barana, jedynego ligowca, który grał jeszcze przedwojennych
mistrzostwach. Baran był wczoraj żywym przykładem dla młodych piłkarzy,
jak należy grać i jak należy strzelać. 52 minuta gry: za faul Hajduka
sędzia dyktuje rzut wolny z odległości około 18 metrów. Baran ustawia
pieczołowicie piłkę i mimo starannego muru Zabrzan, pięknym strzałem
lokuje ją w siatce. Czekamy na zryw Zabrzan. Przecież kiedyś musi odbić
się przewaga jednego gracza w polu. Gdzie tam! Można odnieść wrażenie,
że na boisku graczy ŁKS jest więcej. Tak wyraźna jest ich przewaga.
Górnik zgubił się całkowicie, a ŁKS gra jak w transie i ani myśli
zadowolić się dotychczasowym wynikiem. Wszyscy Łodzianie grają bez
pudła, szanują piłkę, podają bardzo dokładnie. W 75 minucie po ładnej
akcji Soporek wpuszcza Barana i ten znów strzela nie do obrony w sam
róg. Minutę później do dopełnienia rozmiarów triumfu Soporek podwyższa
na 5:1.
Kapelusze z głów
ŁKS
zdobywa burzliwe brawa. Oklaskują go wszyscy swoi (około 5000 kibiców z
Łodzi !!! ) i obcy. Bo też „kapelusze z głów” przed 11, a raczej 10 z
Łodzi, której wyszedł w niedzielę jeden z najlepszych meczów w historii
tego klubu. Górnika prawie nie ma na boisku. Do końca spotkania
utrzymuje się już lekka przewaga ŁKS, który był bliższy zdobycia szóstej
bramki niż Górnik drugiej. Byłoby niesprawiedliwością bawić się w
nadawanie imiennych laurek graczom ŁKS. To był triumf całego kolektywu, w
którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego. Dobrzy
technicznie Łodzianie wykazali się znakomitą taktyką i bojowością,
potwierdzili także, że w piłkę nożną gra się nie tylko nogami, ale i
głową, myślą i inteligencją. Na ich tle Górnik Zabrze wołał o litość do
nieba. W drugiej połowie meczu Zabrzanie przypominali przysłowiowe stado
owiec, w które strzelił piorun.
Górnik Zabrze - ŁKS Łódź 1:5 (1:2)
1:0 Lentner'30
1:1 Baran'43
1:2 Baran'44
1:3 Baran'52
1:4 Baran'75
1:5 Soporek'76
Sędziował: p. Mynik z Krakowa
Widzów: ok. 25 tyś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz