Po
trzech meczach z rzędu na naszym stadionie przyszedł w końcu czas na
wyjazd. A była to jedna z ciekawszym podróży w sezonie, bo do Warszawy
na Polonię, z którą potykaliśmy się jeszcze podczas naszej gry w
ekstraklasie. Spodziewaliśmy się więc większego zainteresowania niż
zwykle.
Sprzedaż została zaplanowana na 2 dni.
Biletów już jednak zabrakło po wtorkowej dystrybucji. W środę trochę
osób odeszło od kas z kwitkiem.
Podróż do Warszawy z racji dobrego
skomunikowania zaplanowaliśmy pociągiem rejsowym. Zbiórka obyła się na
Kaliskim, gdzie im bliżej odjazdu pociągu, tym pojawiało się coraz
więcej osób. Sporo ludzi postanowiło wybrać się mimo braku biletów na
mecz. Pojawiły się też „kaski”, które co prawda stały z boku, ale nie
byłyby sobą jakby kogoś nie zatrzymały. Kilka minut przed odjazdem
pociągu dołączyli nasi bracia z Zawiszy oraz Fan Clubowicze z Włocławka i
Piotrkowa Trybunalskiego. Zapowiadała się podróż w sporym ścisku, na
szczęście wszyscy jakoś się upchnęliśmy i wyruszyliśmy z 10-cio
minutowym opóźnieniem.
Jechaliśmy ze „zbędnym balastem”, który
stanął w pierwszych i ostatnich drzwiach chyba tylko po to, żeby
początkowy i końcowy skrawek pociągu mógł posłużyć dla zwykłych
pasażerów. Na stacji Łódź Widzew doszło do wesołej sytuacji, kiedy do
pociągu chciał wsiąść jakiś typ w koszulce rywala zza miedzy. Kiedy
zajarzył, kto podróżuje pociągiem, od razu zaczął szybko przebierać
nóżkami i nawet nie oglądając się za siebie, chociaż nikt go nie gonił,
zniknął gdzieś w oddali. Ogólnie podróż do Warszawy spokojna, chociaż
dla wielu osób niezbyt wygodna. Kanar nawet nie miał szans się
przecisnąć. W Żyrardowie wymienił się „balast” z łódzkiego na
warszawski. Po mniej więcej dwugodzinnej podróży wysiedliśmy na dworcu
Centralnym. Tam „przywitał” nas większy oddział „kasków”, my
przywitaliśmy ich głośnym „zawsze i wszędzie…” oraz „mordercy”
przypominając im wydarzenia z Knurowa z poprzedniego dnia.
Ruszyliśmy w stronę stadionu. Najpierw
jak w labiryncie podziemiami dworca i wyszliśmy na powierzchnię.
Kilkukilometrowy spacer ulicami Warszawy trwał ponad 1,5 godziny. Po
drodze „wąsy” sporo razy zatrzymywały przód kolumny, która mocno się
rozciągała. Mimo tego nie były zbyt nerwowe. Możliwe, że po wydarzeniach
z Knurowa dostały przykaz nie prowokowania. Chwilę odczekania i
ruszaliśmy dalej. Na początku trochę osób odbijało do różnych lokali po
drodze, gdzie można było zrobić zakupy. Później jednak w dalszej części
drogi naszego marszu „wąsy” obstawiały wejścia i nie wpuszczały już do
środka. Droga może i byłaby krótsza, ale „kaski” poprowadziły nas na
około. Na pół godziny przed meczem znaleźliśmy się pod stadionem. Po
chwili zaczęliśmy wchodzić na swój sektor.
Samo wejście jednak było bardzo
ślamazarne. Tylko jedna bramka, dokładne sprawdzanie z listy. Do tego
drobiazgowe trzepanie. Na bramie trzeba było między innymi zostawiać
kanapki. Jak zaczynał się mecz, na sektorze było jeszcze niewiele osób.
Niestety na wejście nadprogramowej liczby ludzi nie chciały się zgodzić
„kaski”. Część osób wbiła się na skarpę, skąd mieli widok na murawę,
część stanęła przy bramie zasłoniętej jakimś materiałem. Na to jednak
znalazł się sposób. Materiał został po prostu ściągnięty i stamtąd
widoczność na murawę też była niezła. Widocznie nie podobało się to
„wąsom”, które chciały kogoś wyciągnąć z tłumu, doszło do przepychanek,
czego efektem było okrążenie całej grupy stojącej pod stadionem i
obstawienie bramy oraz skarpy. Cały czas też trwało wchodzenie. Ostatnie
osoby pojawiło się na sektorze dopiero w 70 minucie. Część z nas mimo
posiadania wejściówek całkowicie odpuściła sobie mecz. Kilkunastu osobom
udało się wejść mimo braku na liście.
Na długim sektorze dla gości zawisły
flagi: „Uliczni Wojownicy”, „Ultras”, wizytówki Włocławka, Śródmieścia,
Chojen, Starego Polesia, Aleksandrowa Łódzkiego, dwie flagi naszych
Braci „Wojowniczy Klub Sportowy” i „B.Ch.” oraz transparent-flaga „Hyży
trzymaj się” i nawiązujący do wydarzeń Knurowa „policja
mordercy-chuligani zawsze razem 2.05.2015”. W pierwszej połowie tylko
kilka okrzyków. Bardziej z dopingiem ruszyliśmy w drugiej połowie, kiedy
już weszło więcej osób. Nie zabrakło wymiany „uprzejmości” z
miejscowymi, którzy zaczęli już na samym początku meczu. Postanowiliśmy
więc nie być im dłużni coraz bardziej rozkręcając się w tym aspekcie .
Do tego trochę było ciśnięte MOrdercom. Co do Polonii to mieli swój młyn
na trybunie głównej. W 2 połowie zaprezentowali oprawę z okazji
10-lecia zgody z Realem Zaragoza. Transparent „Distance doesn’t master
when you have a good friend”. Najpierw w górę poszła okrągła sektorówka
„herb”, a po zejściu machajki z herbami Polonii i Zaragozy. Niedługo
potem my zaprezentowaliśmy oprawę. Pasy materiału tworzące nasze barwy, a
do tego banderi. Kwintesencją całej choreografii były odpalone race i
czarne świece dymne. Cześć rac poleciała na bieżnię a także w stronę
gospodarzy. Ci nie pozostali dłużni i zaczęli odpowiadać tym samym.
Jedna wylądowała w naszym sektorze, ale reszta to już niedoloty . Potem
jeszcze kilka wymian pojedynczymi racami i uspokoiło się nie licząc
dalszej wymiany „uprzejmości”. Do końca meczu już dobry doping z naszej
strony, który jeszcze bardziej wzmógł się po zdobyciu zwycięskiej bramki
w ostatnich minutach. Nasi piłkarze dowieźli zwycięstwo do końca i po
meczu wspólnie świętowaliśmy zwycięstwo. Było „kto wygrał mecz” na dwie
strony oraz przybijanie „piątek”.
Półtorej godziny po meczu mieliśmy
pociąg powrotny. Po kilkunastu minutach otworzyli nam bramy i
dołączyliśmy do reszty stojącej pod stadionem. Na szczęście obyło się
bez żadnych „przypałów” za pirotechnikę. Na dworzec mieliśmy zostać
zawiezieni podstawionymi autobusami. Były jednak tylko dwa i wracaliśmy
na dwie tury. Tym razem na dworzec Zachodni. Po dojechaniu drugiej grupy
do pociągu było 15 minut. Ten czas umilaliśmy sobie śpiewami. Coś tam
się jeszcze paliło, dymiło i wybuchało . „Wąsy”, które jeszcze przy
okazji kolejny raz usłyszały pod swoim adresem „pozdrowienia” nie
interweniowały. W końcu nadjechał nasz pociąg. Tym razem już składający
się z dwóch składów. Wbiliśmy się do pierwszego, część też do drugiego.
Stamtąd nasi zostali jednak usunięci przez kaski, które użyły gazu.
Trzeba było upchnąć się w jednym składzie, co wcale nie było łatwe.
Potrwało to trochę czasu ale się udało i ruszyliśmy w drogę powrotną z
ponad 20- to minutowym opóźnieniem. W drugim składzie jechał „zbędny
balast”, który w Skierniewicach z warszawskiego wymienił się na łódzki.
Powrót spokojny i bez przygód ale w sporym ścisku. Na szczęście podróż
trwała tylko 2 godziny i o 23:30 zakończyliśmy wyjazd tam gdzie go
zaczęliśmy, czyli na dworcu Kaliskim skąd rozjechaliśmy się na swoje
rewiry, zaś nasi bydgoscy bracia zostali zaopatrzeni na dalszą drogę w
prowiant.
Ilu nas było w Warszawie? Ze względu na
zamieszanie z biletami trudno o dokładniejszą liczbę. Na pewno było to
nie mniej niż 500 osób, a nie więcej niż 550 osób. W tej liczbie było
150 ziomków z Zawiszy, 3 Resoviaków i 1 fan GKS-u Tychy. Wszystkim
dziękujemy za wsparcie!
Na sektor weszło około 350 osób. Reszta
została pod stadionem. Dobrze też pokazały się nasze Fan Club-y. Wyjazd w
starym dobrym stylu z dobrą liczbą. Jedna z lepszych wypraw ostatnimi
czasy. Szkoda, że nie udało się wszystkim wejść, ale i tak kto nie był
niech żałuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz