----ŁÓDŹ MOIM MIASTEM ŁKS MOIM ŻYCIEM-------*1908-2015*-------107 LAT TRADYCJI----
OSTATNI MECZ: 3 maja 2015 (III Liga) Polonia Warszawa – ŁKS Łódź 1:2 (0:1) / Bramki: Arłukowicz 74 - Sarafiński 14, Martins 87 (kar.)
Najbliższy mecz:
6 maja 2015 godz.18:00 (III liga)
ŁKS Łódź - Lechia Tomaszów Mazowiecki

niedziela, 18 sierpnia 2013

Tytuł po 40 latach!!.

Mecz, który na zawsze zapisał się w naszej historii. Mecz, który był najważniejszym w ostatniej dekadzie. Mecz, który dał Łódzkiemu Klubowi Sportowemu drugi, historyczny tytuł mistrzowski. KSZO – ŁKS 0:1 w 1998 roku…


„Dokładnie po 40 latach piłkarze Łódzkiego  Klubu Sportowego zostali po raz drugi mistrzami Polski. Brawa, jeszcze raz brawa i gratulacje. Superzłoty, albowiem mistrzowski gol Tomasza Wieszczyckiego w 52 minucie.”

 Warszawa, poniedziałek 8 czerwca 1998 r.
ŁKS MISTRZEM JEST!
KSZO Ostrowiec Św. – ŁKS Łódź 0:1 (0:0)

[fot. - Bohaterowie sprzed 11 lat - od lewej
Grzegorz Krysiak, Tomasz Kłos, Tomasz Wieszczycki
i Rafał Niżnik. Mistrzowie Polski 1998]

Bramka: Wieszczycki ’52. Sędziowali Grzesiczek (9) jako główny oraz Lis i Kosmala (Katowice). Widzów: 6215.
KSZO: Jojko 8 – Stokowiec 5, Nocoń 7, Jop 5 – Graba 5, Bilski 5, Budka 6, Develous 6, Lasocki 4 – Solnica 4 (’70 Maj), Żelazowski (’76 Misiewicz).Trener : Jan Makowiecki 7.
ŁKS: Wyparło 9 – Pawlak 7, Bendkowski 9, Kłos 6 – Jakubowski 5, Wyciszkiewicz 5, Niżnik 5 (’85 Krysiak), Kos 6, Darlington 9 – Rodrigo Carbone (’39 Wieszczycki 7), Trzeciak 5. Trener: Marek Dziuba 9 i Ryszard Polak.
Żółta kartka: Niżnik (ŁKS).

Ostrowiec Św., 6.6. Tuż po zakończeniu spotkania trener gości Marek Dziuba o mało nie zemdlał. Ryszard Polak z niedowierzaniem drapał się po głowie. Natomiast Brazylijczyk Rodrigo Carbone popisał się temperamentem godnym południowca i wiadro wody zostało wylane na „Dziubola”. Wszyscy radośnie skakali tak, jakby pod nogami mieli rozpaloną do białości blachę. Czy można było się dziwić? „Rycerze Wiosny” czekali na ten tytuł 40 lat! Antoni Ptak, niczym młodzieniaszek, przeskoczył ogrodzenie przeznaczone dla „vipów” i znalazł się wśród piłkarzy. Pofrunął do góry i następnie udzielał wywiadów…
Łódzcy piłkarze – z czym nie kryli się po meczu – byli oczarowani przyjęciem przez kibiców i działaczy ostrowieckiego klubu. „Jak długo gram w piłkę nożną nie spotkałem takiego zachowania kibiców, I to przeciwników. Po ostatnim gwizdku sędziego, czego nie ukrywam, łzy stanęły mi w oczach. Dopiero wtedy poczułem, że jesteśmy mistrzami Polski. Człowiek „dochrapał” się takiego zaszczytu w 36 roku życia! To wprost niemożliwe. Ktoś mi wepchnął do ręki wiązankę kwiatów i czułem na sobie oddech przyjaznego dla nas grona miejscowych kibiców. Po prostu dziękuję im za to. Szkoda jedynie, że w przyszłym sezonie nie będziemy mogli jeszcze raz przyjechać do tego miasta. Wielka szkoda.” Tyle Witold Bendkowski.
Znakomicie prowadzący zawody spiker razem z miejscowymi kibicami odśpiewali hymn KSZO, a wszyscy na pięknie położonym obiekcie „odgrażali” się, że niedługo znów znajdą się w gronie pierwszoligowców. I to bardzo możliwe. A potem rozpoczęło się spotkanie. Gospodarze rzucili się do szturmu, tak jakby wierzyli w to, że potrafią rzucić na kolana prawie już mistrza Polski. Niektórzy przebąkiwali, że zostali  w odpowiedni sposób „zdopingowani” przez stołeczną Polonię. Myślę, że jednak bardziej chodziło o piłkarski prestiż. Sukces nad najlepszą drużyną w kraju miałby swoją wymowę. Nic więc dziwnego, że łódzcy defensorzy bardzo dobrze kierowani przez Bendkowskiego, raz po raz ocierali pot z czoła. – W pewnym momencie nie wiedziałem co robić. Dokonać zmiany, czy też nie? Bendkowski wyglądał tak, jak bokser, który otrzymał silny cios w podbródek. Jest to jednak „piłkarski twardziel”! Wystarczyła minuta, by doszedł do siebie, wrócił na boisko i biegał za piłką tak, jakby nic się nie stało – mówił po zakończonym spotkaniu Dziuba.
Przypadek, o którym wspominał łódzki szkoleniowiec miał miejsce w czwartej minucie. Na polu karnym gości zderzyli się w powietrzu Bogusław Wyparło i Libero ŁKS. Najbardziej poszkodowany był stoper łódzkiej jedenastki, który stracił… ząb. Niektórzy zrezygnowaliby z gry, ale nie „Witia”. Pokazał młodym jak się walczy. A tymczasem gospodarze nie żartowali. Grali niemalże, jak w transie. Atak za atakiem i najbardziej dawał się we znaki przeciwnikom Ebot Develous, który zdaniem miejscowych kibiców przerósł sam siebie. Wychodził ze skóry Tomasz Żelazowski, który – nie obrażając zawodników spadkowicza – gdyby znalazł się w lepszym piłkarskim otoczeniu o wiele więcej by zdziałał. W 27 minucie znalazł się przed pustą bramką, lecz niestety potknął się na piłce, w efekcie za słabo kopnięta nie trafiła do celu, bowiem kapitan ŁKS Rafał Pawlak wybił ją z linii bramkowej. Łodzianie umiejętnie skracali pole gry i tym wybili rywali z konceptu. Dobrze grający Benedykt Nocoń („Panie wzięliśmy go za grosze z czwartej ligi” – mówili miejscowi kibice) wspomagał kolegów z linii ofensywnych i strzały z dystansu tego piłkarza, mimo że niecelne, miały swoją wymowę. Podopieczni Marka Dziuby i Ryszarda Polaka kontratakowali, a Janusz Jojko – ulubieniec tamtejszych kibiców – mógł się również wykazać swoim bramkarskim kunsztem.
W przerwie, w szatni ŁKS nastąpiła „burza mózgów”. Nie z tego tytułu, że łodzianie grali źle. Zapomnieli jak należy karcić przeciwników, którzy w zapamiętaniu atakowali bramkę Wyparły, niemalże bez zabezpieczenia własnego przedpola. Poskutkowało. W 52 minucie meczu „Rycerze Wiosny” zostali (jak się potem okazało) mistrzami Polski. Członek reprezentacji Nigerii, notabene jeden z najlepszych piłkarzy spotkania, Omodiagbe Darlington wielkimi susami ruszył do przodu. „Zostawił na plecach” obrońców, podał w tempo do Tomasza Wieszczyckiego. I stało się. Goście prowadzili 1:0. I w tym momencie nie był ważny wynik ligowej konfrontacji z Warszawy, w którym Widzew ogrywał Polonię.
Mecz nabrał rumieńców. Mimo niesamowitego upału oglądaliśmy wiele bardzo dobrych akcji. Nikt nie chciał ustąpić pola. Nie grano pod publiczność. Po prostu „grano w piłkę”. Dużo spięć podbramkowych, a w głównej roli „Wieszczu”, który zmienił Brazylijczyka Rodrigo Carbone, znanego ostatnio z tego, że przed derby Łodzi wyciął sobie na włosach z tyłu głowy serce i trzy literki „ŁKS”. W Ostrowcu oryginalna fryzura została „zamazana”.
Po końcowym gwizdku sędziego nikt nie opuścił miejsc. Miejscowi działacze oraz kibice bili brawo. Chwała im za to! Może kiedyś również na swoim obiekcie będą świętowali taki sukces! W szatni szampan lał się za szampanem! Zbigniew Wyciszkiewicz zdzierał gardło. To jego trzeci tytuł mistrzowski i jest rekordzistą! „Sagan” potrząsał kulą i razem z kolegami wyśpiewywał: „Ole, Ole mistrzem ŁKS”. W niedzielę, w południe przybyli do posiadłości Antoniego Ptaka przedstawiciele Auxerre z trenerem Guy Rouxem w sprawie transferu Tomasza Kłosa. Rozpoczął się wykup zawodników mistrza Polski? A kto będzie grał w Lidze Mistrzów?...                                                            



Feta po powrocie
Za piłkarzami ŁKS jadącymi na decydujący mecz do Ostrowca Świętokrzyskiego pojechało, jak podawała prasa, 120 samochodów i autokary. Kibice biało – czerwono – białych przez całe spotkanie głośno i bez przerwy dopingowali swoich ulubieńców, a gdy bramkę strzelił Wieszczycki i podbiegł do sympatyków ŁKS, łodzianie oszaleli z radości. Takiego wybuchu szału w łódzkich sercach nie było od 1958 roku. A szaleli nie tylko ci, którzy byli z zawodnikami w Ostrowcu, ale i cała Łódź słuchająca relacji w radiu i trzęsąca się w nerwach.
Wreszcie arbiter zagwizdał po raz ostatni, a Miasto Włókniarzy wyskoczyło w górę. Ile popłynęło łez, nikt dziś nie jest w stanie sobie już wyobrazić…
Piłkarze fetowali tytuł wraz z tysiącem fanów, a potem wszyscy wrócili do Łodzi. Na stadionie przy al. Unii Lubelskiej 2 czekały, mimo bardzo późnej pory, kolejne dwa tysiące osób. Wiwatujący tłum porwał zawodników, trenerów, cały sztab i działaczy do hali ŁKS. Tam śpiewano przez wiele godzin i w kółko ciągle to samo: „Sto lat”, „Mistrzem Polski ŁKS”, „Kto Mistrzem jest? Kto Mistrzem jest? Oczywiście, że ŁKS!”…
Kto to pamięta, kto to przeżył, ten bez względu na wszystko, pozostanie Ełkaesiakiem do końca życia.



Łzy, radości łzy.
Z Tomaszem Wieszczyckim rozmawiał po meczu dziennikarz TVP. Popularny „Wieszczu”, wychowany nieopodal stadionu ŁKS, zawsze podkreślający swe przywiązanie do biało – czerwono – białych barw nie krył wzruszenia. Decydujący gol strzelony przez niego, to swoisty symbol.
- Panie Tomku, ŁKS został Mistrzem Polski.
- Tak…
- Czym dla pana jest ten tytuł?
- Spełnieniem chyba największego marzenia w życiu. Ja się wychowałem na ŁKS-ie. To dla mnie coś bardzo ważnego, może najważniejszego.
- Czy ma pan zamiar się popłakać…?
- Nie wiem, przepraszam… Ale to naprawdę wyjątkowa chwila. Długo na to czekaliśmy. Cieszę się, że tytuł wreszcie wrócił do Łodzi…



Budowaliśmy, budowaliśmy…
W szatni ŁKS po meczu z KSZO wrzało! Szampan lał się strumieniami, co rusz w górę frunął kolejny trener i piłkarze. Najgłośniej śpiewał... Rafał Pawlak, wychowanek ŁKS, kapitan zespołu, który potem postanowił szukać szczęścia gdzie indziej…

Ale wtedy, cieszyli się wszyscy. Gratulował zespołowi Antoni Ptak. Kierownik drużyny Marek Łopiński na twarzy był już niemalże purpurowy od nerwów. Podobnie Dziuba i Polak.
Przemówił także Tomasz Cebula, zawodnik, który długo walczył o sukces dla ŁKS - był jednym z tych, któremu odebrano pięć lat wcześniej tytuł wicemistrzowski. „Cebulowy” bardzo wzruszony powiedział:
- Razem z Witkiem Bendkowskim budowaliśmy… Budowaliśmy… I wybudowaliśmy!!!



ŁKS na ustach całej Polski
O sukcesie piłkarzy Łódzkiego Klubu Sportowego rzecz jasna pisała prasa w całej Polsce. Nie tylko po tym meczu, ale również wcześniej i potem. Oto kilka tytułów prasowych z mistrzowskiego dla Łodzi sezonu 1997/1998:

„Czapki z głów przed liderem. To wygrywa ŁKS” (po wyjazdowym sukcesie z Pogonią Szczecin 2:1)
„ŁKS oćwiczył Petrę” (ŁKS wygrywa 5:0 z Petrochemią)
„ŁKS: Apetyt rośnie” (po zwycięstwie 4:2 w Lubinie z Zagłębiem)
„Prawdziwi Rycerze Wiosny” (po zwycięstwie w stolicy z Polonią 3:0)
„ŁKS poza zasięgiem” (3:1 ze Stomilem Olsztyn)
„ŁKS najbliżej konfitur” (W Łodzi przegrała też Amica Wronki 2:0)
„W lidze po zawodach. ŁKS mrozi szampany!” (Cudowna, historyczna wiktoria z Legią 3:0 – na trybunach komplet!)
„ŁKS Mistrzem jest!” (Z cytowanego powyżej artykułu)



Czy wiesz, że:
- ŁKS przed sezonem 97/98 miał być w opinii nie tylko futbolowych specjalistów, ale i nawet działaczy ŁKS – „Trzecią siłą polskiej piłki” po Legii Warszawa i Widzewie. Okazało się, że był PIERWSZĄ! Drużyna powstawała, można by rzec, spontanicznie – przed sezonem w ostatniej chwili dojechał m.in. Zbigniew Wyciszkiewicz, w rundzie wiosennej – Tomasz Wieszczycki i jeszcze kilku innych. Problemów było co nie miara – jednym z najpoważniejszych była kontuzja Marka Saganowskiego, której napastnik nabawił się w wypadku motocyklowym. Ale ŁKS pokazał klasę i tak. Był po prostu najrówniej i najlepiej grającym zespołem w tamtym sezonie.

- W ostatnim meczu sezonu ŁKS nieoczekiwanie uległ na własnym boisku Lechowi Poznań 0:2. Nikt się jednak tym nie przejmował. Ulica Piotrkowska, począwszy od Placu Wolności była biało – czerwono –biała: rozśpiewana i roztańczona.
- ŁKS w eliminacjach Ligi Mistrzów najpierw poradził sobie z mistrzem Azerbejdżanu – Kjapazem Gandża (4:1 i 3:1), a potem uległ legendarnemu Manchesterowi United (0:2 i 0:0). Łodzianie byli jedyną drużyną, który na własnym boisku zatrzymała słynnych Anglików. Podopieczni sir Alexa Fergusona wygrali wszystkie, poza tym jednym, spotkania wyjazdowe i sięgnęli po Puchar Mistrzów.
-  Na taki sukces Ełkaesiacy czekali 40 lat. Obyśmy my, nie musieli czekać tak długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz